Blog ten stworzyłem by ukazać wszystkim, że marzenia się spełniają. Nawet te najskrytsze. Chciałbym pokazać wszystkim, że chcieć to móc. Wystarczy tylko odrobina dobrych chęci. Na wszystkie podróże zapracowałem sam na magazynie w Anglii


środa, 25 grudnia 2013

Barcelona wyjazd 2 Gaudi day (najpiękniejszy dzień życia)! Part 1

Dzień drugi podróży życia zaplanowałem dla nas zwiedzanie miejsc, które wiążą się z geniuszem architektury jakim był Antonio Gaudi. Pierwszym punktem zaraz po wyjściu na rozgrzane słońcem ulice stolicy Katalonii było oczywiście tradycyjne śniadanie w postaci cappucino z rogalikiem w małej kawiarence przy Carrer d'Aragó (koszt ok 4euro/osobę). Jako że Mediterranean Hostel w którym nocowaliśmy mieści się w samym centrum Barcelony (przypominam 15min pieszo do Piazza Catalunya), mieliśmy rzut kamieniem do pierwszego na naszej trasie arcydzieła mistrza Gaudiego jakim jest Casa Batllo mieszczący się przy Passeig de Gracia. W przeciwieństwie do poprzedniego wyjazdu, tym razem zaplanowałem wizytę w tym miejscu z samego rana aby uniknąć kolejek (był sierpień-środek sezonu turystycznego). Udało się, nie musieliśmy czekać na wejście do środka, a co więcej w kamienicy nie było wcale wielu turystów. Co do kamienicy. Sam jej widok z zewnątrz wywołuje w nas ogromne refleksje nad geniuszem Gaudiego. Elewacja pokryta jest bowiem mozaiką z potłuczonych fragmentów ceramiki oraz niecodziennych płaskorzeźb okalających okna. Wewnątrz Gaudiego widać na każdym kroku: sufit zdobią słynne żyrandole jego pomysłu, w salonie znajduje się wykręcony kominek. W budynku wszystkie drzwi, okna, ściany a nawet balustrady na klatce schodowej są świadectwem geniuszu Antonio Gaudiego. Nawet toalety w budynku są niezwykłe i przepełnione projektami mistrza. Casa Batllo zwiedzaliśmy od parteru w górę, więc na sam koniec został nam dach kamienicy, również udostępniony zwiedzającym. I tu nie mogło zabraknąć świadectw po twórczości mistrza architektury. Na dachu znajdują się bowiem kominy oraz attyka udekorowane płaskorzeźbami które mają kojarzyć się z łuskami smoka: Gaudi w ten sposób chciał nawiązać do św. Jerzego: partona Katalonii. Motyw smoczych łusek jest zresztą jedną z fundamentalnych cech architektury Gaugiego. Zdjęcia Casa Batllo kliknij tutaj. Na zwiedzanie C.B poświęciliśmy około godziny czasu, cena wstępu do budynku to ponad 20 euro. Niby sporo. Ja jednak uważam, że warto wydać tą kwotę chociaż raz aby móc na własne oczy zobaczyć oraz dotknąć dzieła jednego z najwybitniejszych architektów w historii. Dodatkowa rada, zwiedzanie C.B w sezonie po godzinie 12 jest bez sensu, ponieważ większość czasu stracimy w kolejce a odbiór prawdziwej sztuki utrudni nam tłok i hałas.
Drugim miejscem związanym z mistrzem Gaudim na naszej trasie był Park Guell, (wstęp bezpłatny) znajdujący się w północno-zachodniej części miasta (dojazd metrem zielona linia przystanek Lesseps). Dojazd oraz dojście do samego parku zajęły nam mniej więcej godzinę. Około 11 na miejscu była ogromna rzesza turystów. Park Guell jest kolejnym niesamowitym dziełem Antoniego Gaudiego. Tym, co przyciąga największe rzesze turystów jest rozpropagowana salamandra z mozaiki będąca (zaraz po Sagrada Familia) ikoną twórczości Gaudiego oraz budynek w którym mieszkał i rozpoczął prace projektowe nad dziełem swojego życia: Sagrada Familia. Pomimo tłoku udało nam się sfotografować na tle salamandry, teraz mogliśmy przejść wyżej na taras, z którego roztacza się przepiękny widok na Barcelonę. Taras ten otoczony jest niezwykłą, bo podejrzewam że najdłuższą półkolistą ławką na świecie. Aby móc podziwiać Barcelonę w jeszcze piękniejszej krasie wspięliśmy się na najwyższy punkt widokowy znajdujący się w parku. Tak pięknej Barcelony nie widziałem nigdy. Było bardzo gorąco, bezchmurne niebo. Prawdziwe katalońskie lato w Barcelonie! Pomimo ukropu lejącego się z nieba wiedziałem, że to będzie najpiękniejszy dzień mojego życia. Odrobinę chłodu mogliśmy znaleźć w specjalnie zaprojektowanych i wyrzeźbionych skalnych korytarzach ale największą ulgę przyniosło nam Gazpacho z miętą oraz lodem, które znaleźliśmy w restauracyjce nieopodal parku.

niedziela, 22 grudnia 2013

Barcelona wyjazd 2, dzień 1. 3.08.2011

Podróż życia rozpocząłem na trasie Wakefield- Leedst. Tym razem nie byłem sam, więc wraz z współtowarzyszką przed wyjazdem na samo lotnisko po drodze zajrzeliśmy na tradycyjne południowoeuropejskie śniadanie w kawiarni Starbucks mieszczącej się przy głównym deptaku w Leeds (tradycyjne południowoeuropejskie śniadanie naszej tradycji oznacza rogalika nadziewanego czekoladą oraz cappucino). Cappucino w Starbucks w centrum Leeds smakowało jak zawsze, a nawet odrobinę lepiej przez okoliczności w których je piłem... Sierpniowe przedpołudnie tuż przed wylotem do Hiszpanii i Włoch z piękną kobietą. Czego chcieć więcej?
Na lotnisko Leeds Bradford dotarliśmy bez większych problemów. Teraz już tylko odprawa i lot!
Niesamowicie podekscytowany oraz mega szczęśliwy nie mogłem doczekać się chwili kiedy znów odetchnę śródziemnomorskim powietrzem. Na lotnisku El Prat wylądowaliśmy przed godziną 18. Dość sprawnie dotarliśmy do centrum miasta. Teraz czekał nas krótki spacer z przystanku autobusowego na Piazza Catalunya do hostelu Mediterranean znajdującego się przy stacji metra Giron. My jednak zamiast przejazdu metrem wybraliśmy 15minutowy spacer. W hostelu Mediterranean nocowałem już po raz drugi i o ile po pierwszym pobycie rok wcześniej poleciłbym to miejsce każdemu tak tym razem było kompletnie inaczej. Jeszcze w Anglii (tnąc koszty) zarezerwowałem 2 łóżka w pokoju 6osobowym, po przyjeździe nie spodziewałem się że dostaniemy pokój bez okna, a co za tym idzie bez dostępu do światła słonecznego! Dostęp do świeżego powietrza w nocy mieliśmy zapewniony jedynie przez nadzwyczaj głośną klimatyzację, która wyziębiała pokój do drakońskich temperatur. Po załatwieniu spraw związanych z meldunkiem oraz wymianą walut przyszła pora na właściwy początek urlopu. Ruszyliśmy więc na spacer głównym deptakiem "Ramblas" w kierunku portu. Wciąż nie mogłem nacieszyć się tym wieczorem, który spędziliśmy nie spiesząc się, siedząc na trawie nieopodal portu jachtowego oraz na plaży Barcelonetta. Na plaży wypiliśmy warzone w Barcelonie piwo Estrella, lekka bryza po gorącym dniu, chłodne piwo, szum Morza Śródziemnego... Czy można chcieć czegoś więcej?

sobota, 21 grudnia 2013

Podróż życia! Wakefield-York-BARCELONA (ESP) - BERGAMO (IT) - Wakefield. Początek

Zaraz, gdy tylko rozpocząłem planowanie wielkiej wyprawy do Barcelony oraz Bergamo, byłem pewny że będzie to podróż która jak żadna inna zmieni moje życie. Tak też było w rzeczywistości. W najgorszych snach nie przypuszczałem, że los może potoczyć się w ten sposób... Może to było moje przeznaczenie i kara, za to że chciałem zbyt wiele w bardzo krótkim czasie? Oceńcie sami...
      Plan podróży na tej trasie zakwitł w mojej głowie zaraz po powrocie z pierwszej wycieczki do Włoch, kiedy pomyślałem, że wspaniałą rzeczą byłaby podróż pomiędzy dwoma przepięknymi miastami jakimi są Barcelona i Bergamo. Nie pamiętam również jak to się stało że nie pojechałem na południe Europy sam, towarzyszyła mi bowiem, również doświadczona podróżniczka z Trójmiasta którą poznałem parę lat wcześniej. Trochę niepotrzebnie na 2 tygodnie przed lotem do Barcy poleciałem do Amsterdamu tracąc pieniądze które były mi tak potrzebne wtedy w Hiszpanii, ale widocznie tak miało być...
     Był początek sierpnia 2011, nie myślałem już wtedy o niczym innym jak tylko o wyprawie, która zaczynała się lada dzień. Początkiem urlopu był dla mnie wyjazd na lotnisko po przyjaciółkę z którą następnego dnia mieliśmy jechać do pięknego Yorku, oddalonego ok 40km od Wakefield w którym wtedy mieszkałem. Przyjechała ona do mnie w czasie gdy, moja sytuacja mieszkaniowa nie była najlepsza, ponieważ dzieliłem wtedy pokój z osobą, która była w ciężkiej sytuacji... Ja naiwny zgodziłem się jej wtedy pomóc... Tuż przed przylotem przyjaciółki z Polski. Taki już jestem...
Zaraz po odebraniu koleżanki z lotniska ruszyliśmy do Wakefield. Bardzo zależało mi na tym by pokazać jej Wakefield z jak najlepszej strony. Tego wieczora czekał nas jeszcze powitalny grill oraz impreza w najlepszym klubie w Wakefield czyli w Havanie. Jedynym co teraz pamiętam z tego wieczoru jest jagodowy Breezer... oraz wielkie sprzątanie przydomowego angielskiego ogródka, by było gdzie świętować. Kolejnego dnia pojechaliśmy we dwoje do Yorku.
York, jak już wspominałem jest miastem oddalonym o 40km na północ od Wakefield. Jest stolicą hrabstwa North Yorkshire, w którym znajdziemy unikalną architekturę. W bardzo dobrym stanie zachowały się tutaj mury obronne okalające średniowieczny gród oraz budynki znajdujące się w centrum. W Yorku znajduje się również The Shambles, najstarsza istniejąca ulica w Europie (pierwsze wzmianki z 1100roku! ). Jedną z flagowych atrakcji miasta jest również największe na świecie muzeum kolejnictwa: National Railway Museum (wstęp bezpłatny!). W Yorku spędziliśmy zaledwie parę popołudniowych niedzielnych godzin spacerując grzbietem murów obronnych oraz błądząc uliczkami w centrum. Zależało mi na tej jednodniowej wycieczce, ponieważ chciałem pokazać w jak pięknej okolicy przyszło mi wtedy mieszkać. Jednak kac po imprezie na której byliśmy dzień wcześniej oraz zwiedzanie to dwie wykluczające sie "atrakcje".

niedziela, 8 grudnia 2013

Iamsterdam

Około dwóch tygodni po jednodniowej wycieczke do Dublina ruszyłem do Amsterdamu. Po upływie ponad 2lat uważam że nie powinienem był jechać wtedy do stolicy Holandii. Bylo to zbyt dużo biorąc pod uwagę to, że niecały miesiąc po Amsterdamie leciałem do Barcelony oraz Bergamo w "Podróż życia" która rzeczywiście zmieniła całe moje dotychczasowe życie. Nie jestem asertywny, wiem. Dlatego dałem namówić się Piotrkowi (współlokator z Anglii) na wyjazd w jego urodziny na początku lipca. Powinienem wtedy odkładać pieniądze na Barcę i Bergamo a nie tracić fundusze w Holandii. All about money!
Holandia rzeczywiście jest taka jak o niej mówią: wszędzie woda, trawa i wiatraki! Lecieliśmy samolotem linii Jet2 z Leeds Bradford do jednego z największych lotnisk świata: Amsterdam Schiphol. Statystyki mają pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Port posiada 6 pasów startowych na których co parę minut lądują samoloty z całego świata, co roku lotnisko odwiedza ok 50.000.000 pasażerów! Kołowanie samolotu z najbardziej oddalonego pasa startowego pod terminal zajmuje ok 10minut.
Po przybyciu do strefy przylotów musieliśmy znaleźć stację kolejową, co biorąc pod uwagę ogrom lotniska było nielada wyzwaniem. Po paru minutach znalazłem drogę i tak koleją (za 4,5Euro) dojechaliśmy do centrum. Pierwszego dnia w Niderlandach nocleg mieliśmy zaplanowany w polskim hotelu pracowniczym w Hoorn na północ od Amsterdamu. Jako, że było dopiero południe postanowiliśmy więc przespacerować się "Damrak" czyli głównym deptakiem w centrum miasta. Architektura Amsterdamu jest niesamowicie podobna do architektury starego Gdańska, ponieważ obydwa miejsca łączy epoka powstania oraz styl: manieryzm niderlandzki.
Podczas spaceru chcieliśmy znaleźć najlepszy coffeshop, by spróbować lokalnego, legalnego specjału jakim jest marihuana. Znaleźliśmy przytulny, położony nad brzegiem kanału Ricks Cafe, gdzie spokojnie i bez pośpiechu zapaliliśmy Amnezję.. Póki siedziałem w przyjemnym pełnym dymu i muzyki miejscu czułem się wspaniale, lecz po wyjściu i zderzeniu z głośnym i pełnym turystów wielkim miastem zacząłem czuć się nieswojo. Mimo tego sprawnie dotarliśmy z powrotem na dworzec, gdzie złapaliśmy autobus nr 113 do Hoorn. Hoorn, to małe miasteczko leżące 40km na północ od Amsterdamu nad sztucznym jeziorem Markermeer.
Następnego dnia rano wraz z Piotrkiem i jego znajomą ruszyliśmy na spacer po tym uroczym miasteczku. Swój urok zawdzięcza ono przystani jachtowej, budynkom leżącym nad wodą oraz w centrum. W południe bylismy w drodze powrotnej do Amsterdamu. Krajobrazy za oknem były wręcz książkowe: płaski jak stół teren poprzecinany kanałami. Prosto z dworca autobusowego udaliśmy się do metra, którym czekała nas ponad półgodzinna podróż linią 51 do hostelu Amsterdam Bos. Hostel, a właściwie osrodek z bungalowami ustawionymi w lesie z węzłem sanitarnym po środku położony jest daleko od centrum co rekompensuje nam cena. Aby dostać się na miejsce należy dojechać metrem do stacji Sacharovlaan a następnie przejść ok 15minut na północny zachód. Gdy wróciliśmy do centrum Piotrek kontynuował zwiedzanie coffeshop'ów ja znalazłam wypożyczalnię rowerów. Znalazłem tam stary, stylowy holenderski rower i ruszyłem na przejażdżkę przez centrum. Spełniało się wtedy moje największe rowerowe marzenie. Zgodnie z tym co słyszymy, Amsterdam jest prawdziwym rajem dla rowerzystów. Jeżdżąc wzdłuż kanałów oraz obok słynnego napisu Iamsterdam byłem szczęśliwy a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Wieczorem wróciliśmy do hostelu po cieplejsze rzeczy aby kontynuować zwiedzanie miasta nocą. Palenie Amnezji po zmroku, nad brzegiem kanału... Niezwykłe doświadczenie! Palenie marihuany na ulicach Amsterdamu nie jest niczym niezwykłym. Pełno jest tu coffeshop'ów pełnych zwyczajnych ludzi: od biznesmenów po lokalnych artystów.
Ostatniego dnia musieliśmy wstać bardzo wcześnie rano, by zdążyć na poranny samolot do Leeds. Droga powrotna na lotnisko oraz ogarnięcie się i znalezienie właściwej bramki nie stanowiło dla mnie wielkiego problemu. Tak skończyła się moja holenderska wyprawa... 

sobota, 30 listopada 2013

Dublin!

Jeśli teraz zapytałbym każdego z was, co sądzisz o piwie Guinness? 90% osób które znają tę markę powiedziałaby, że piwo to jest gorzkie i niedobre. Ja sam przed wizytą w jedynym browarze warzacym Guinnessa sądziłem to samo. Wizyta w Guiness Storehouse, gdzie na własne oczy można zobaczyć każdy etap produkcji najsłynniejszego, ciemnego piwa świata zmienia na zawsze doznania płynące z picia tegoż trunku.
Każdy etap jest ściśle określony przez tradycję, która na przestrzeni lat doprowadziła gorycz Guinnessa do perfekcji. Najlepiej Guiness smakuje oczywiście w miejscu gdzie powstaje. W pijalni Guinessa mieszczącej się na dachu browaru można rozkoszować sie smakiem piwa podziwiając przy tym panoramę Dublina oraz okolicznych gór. Piwo zaraz po nalaniu do kufla musi odstać 2minuty aby się wyklarowało. Zmienia ono wtedy kolor z szarobrązowego na czarny z białą pianką. Podawane obowiązkowo w temperaturze 6stopni, by zachować najlepsze walory smakowe. Pinta Guinessa w Dublinie zmieniła moje postrzeganie na smak tego piwa. Pełen goryczy, zawsze będzie mi się kojarzył z Dublinem i Irlandią.
Lekko podchmielony postanowiłem przespacerować się do Phoenix Park. Największego ogrodzonego parku miejskiego w Europie (ciekawostka: mieszkają tu stada dzikich jeleniowatych danieli). W Phoenix Park chciałem symbolicznie zrobić sobie zdjęcie w najdalej na zachód wysuniętym punkcie który dotychczas odwiedziłem. Podczas krótkiego odpoczynku obok Wellington Monument, podeszła do mnie kobieta, prosząc bym zrobił jej zdjęcie. Była to również samotnie zwiedzająca Europę Argentynka mieszkająca w Hiszpanii. Polak mieszkający w Anglii i Argentynka mieszkająca w Hiszpanii spacerują razem po stolicy Irlandii: international! Jako, że nie miałem żadnych konkretnych planów poszliśmy razem do Klimainham Gaol - dawnego więzienia politycznego w którym przetrzymywano a nastepnie stracono przywódców Powstania Wielkanocnego. Pomimo że powstanie stłumione przez Brytyjczyków (którzy panowali wtedy nad Irlandią) dało początek prawdziwiej walki o niepodległość kraju. Gdyby nie Paula, pewnie nigdy nie poznałbym tej karty historii narodu irlandzkiego. Po spacerze wokól muzeum sztuki Paula chciała teraz odwiedzić Guiness Storehouse. Ja niestety musiałem iść już powoli w stronę przystanku autobusu 747 na lotnisko, więc musielismy rozstać się pod bramą browaru. Podczas spaceru dowiedziałem się, że Paula pochodzi z Buenos Aires a w Hiszpanii pracuje w konsulacie Argentyny, dzięki czemu pomogła mi w najgorszym momencie mojego życia (o tym niebawem). Jej podróż po Irlandii była o wiele ciekawsza od mojej, ponieważ po 2dniach w Dublinie jechała jeszcze do stolicy irlandzkiego folku czyli Killkeny oraz Limerick skąd wracała do Hiszpanii.
Ja natomiast spacerem dotarłem do O'Connell Street (główna ulica Dublina) skąd miałem powrotny bus na lotnisko.
"Miasto jest na swój sposób
urocze i niezwykłe.
Czas mija mi tu przyjemnie
(łagodny morski klimat, dużo zieleni)"
te słowa napisalem w moich rękopisach z podróży, popijając Guinessa w Gravity Bar.
Tak też zapamiętam Dublin, nie jako wielką stolicę kraju a jako przyjemne miasto wielkości Leeds czy Szczecina.
Podczas każdej podróży czuję jakbym przenosił się do innej rzeczywistości, tak było i tym razem. Teraz znów czekał mnie powrót do szarej codzienności.
Podczas lądowania w Leeds (tam każde lądowanie jest wyjątkowe), drodze powrotnej samolot dostał podmuchu bocznego wiatru co przechyliło maszynę na lewy bok i dostarczyło niecodziennych wrażeń wszystkim pasażerom. Pilot na szczęście w porę zareagował i szybko posadził maszynę, a właściwie uderzył o pas startowy.
Na sam koniec zdanie, które uslyszalem od Pauli i zapamiętam je na zawsze: Podróże to najrozsądniejsza inwestycja: inwestycja w siebie!

niedziela, 17 listopada 2013

Dea-maidin Baile Átha Cliath!

Miesiąc później postanowiłem zobaczyć kolejny kraj. Tym razem padło na sąsiednią wyspę: Irlandię i stolicę kraju: Baile Átha Cliath zwaną potocznie Dublin. Dzięki bliskości Dublina, z lotniska Leeds-Bradford linie lotnicze Ryanair oferują dziennie aż 2 połączenia. Pomyślałem, idealna okazja na jednodniową wycieczkę! Bilet na promocyjny lot tam i z powrotem wyniósł mnie około 20euro. Z Leeds wystartowałem o 6:20. Tak jak się spodziewałem, samolotem leciało niecałe 50 osób, to nic w porównaniu z trasami Polska-Anglia-Polska czy też Anglia-Hiszpania-Anglia. Nie ma co się jednak dziwić, gdyż był to środek tygodnia. W Irlandii zamierzałem spędzić 10godzin. Po nieco ponad 40 minutowym locie byłem już na lotnisku w Dublinie, które zaskoczyło mnie swoim rozmiarem. Składający się z dwóch terminali port lotniczy jest główną bazą największych linii lotniczych w Europie: Ryanair, kursują stąd samoloty do większości ważnych portów w Europie oraz do największych lotnisk USA i Bliskiego Wschodu.
Do centrum jechałem autobusem Dublin Air Link (koszt 10euro), który zawiózł mnie do samego centrum na główną ulicę miasta: O'Connell Street. Nieopodal słynnej dublinskiej iglicy postanowiłem coś zjeść w barze szybkiej obsługi Supermacs, który oferuje żywnosc typu Mc Donalds oraz tradycyjne wyspiarskie english breakfast czy fish and chips. Za niecałe 5euro najadłem się do syta tradycyjnym british breakfast składającym się ze smażonego jajka, bekonu, tostów, fasolki oraz pomidorów. Zamawiając śniadanie pierwszy raz miałem kontakt z irlandzkim akcentem, który pomimo bliskości brytanii bardziej przypomina amerykańską niż brytyjską odmianę angielskiego. Jednak co charakterystyczne dla tegoż akcentu to każde "aj" wymawiane jest jak "oj".
Na pierwszy rzut oka, Dublin wydaje się być (i w istocie jest) średnim europejskim miastem. Nie przypomina on innych zachodnioeuropejskich stolic takich jak Londyn czy Paryż.
Architektura tego miasta to dla mnie połączenie tradycji z nowoczesnością. Zabytkowe budowle mieszczące najważniejsze państwowe urzędy sąsiadują z gmachami ze szkła i metalu. Na dublińskiej ulicy bardzo, bardzo ciężko jest usłyszeć prawdziwy, dźwięczny i trudny język irlandzki. Wycofuje się go z powszechnego użycia ze względu na wszechobecną globalizację języka angielskiego. Spacer po Baile Átha Cliath kontynuowałem dalej na południe za rzeką Liffey do Náisiúnta na hÉireann tj Galerii Narodowej, skąd kontynuowałem spacer wzdłuż rzeki w stronę starego miasta. Na starym mieście nie sposób nie usłyszeć ani nie zobaczyć ukwieconego Temple Bar, w którym muzyka na żywo gra cały czas (nawet przed 12:00!). Spacer kontynuowałem jednak dalej na zachód do najważniejszego miejsca na turystycznej mapie Dublina czyli  browaru Guiness. Czarnego, wyjątkowego piwa znanego i cenionego na całym świecie od Oceanii przez Europę do Ameryki. W drodze natknąłem się również na polski kościół... 

sobota, 2 listopada 2013

Najgorszy powrót

Powrót z przepięknego Bergamo do Wakefield był i nadal jest jednym z moich najgorszych życiowych doświadczeń. Nauczyłem się, że nie wolno planować wycieczek w ten sposób.
    Przez dezorganizację na lotnisku Orio (zmiana nr bramki w ostatniej chwili) samolot wyleciał z kilkudziesięcio minutowym opóźnieniem. Byłem zaniepokojony, ponieważ ostatni autobus do Liverpool South Parkway Station miałem zaledwie 20min po planowanym lądowaniu.
Samolot wylądował z 10minutowym opóźnieniem. Teraz jeszcze kontrola paszportowa. Gdy zobaczyłem tą kolejkę, wiedziałem że nie zdążę. Jedyną opcją która mi pozostała była taksówka. Za kurs do stacji kolejowej zapłaciłem 10funtów. Kierowca wiozący mnie na miejsce nie bardzo chciał wierzyć w to, że o tej porze cokolwiek odjeżdża z tej stacji. Sam zaczynałem w to wątpić... Po przyjeździe okazało się, że stacja jest zamknięta na 4spusty. Nie wiedziałem co robić, było zimno, dojazd taksówką do centrum to koszt ok 50funtów (środek nocy). Nagle zobaczyłem pracownika ochrony zmierzającego w moją stronę, otworzył drzwi. Zapytałem czy pociag którym chcę jechać istnieje, twierdząco kiwnął głową i oznajmił abym się pospieszył ponieważ mam tylko parę minut. Kasy biletowe były zamknięte (jak cała stacja) więc musiałem kupić bilet w pociągu. Jednak jak to często w Anglii bywa konduktor nie pojawił się, więc tą podróż dostałem gratis (wiadomo, szczęściarz).
    W centrum miasta byłem po północy. Chciałem spędzić nadchodzące 2.5godziny w dworcowej poczekalni, jednak Liverpool Lime Street Station jest zamykana pomiędzy 1:00 a 3:30. Czekały mnie więc najdłuższe 2.5godziny w zimnym, deszczowym Liverpoolu. Była to sobotnia noc, więc mogłem liczyć na otwarte placówki restauracji typu fast food. Znalazłem Burger King'a, gdzie zamówiłem burgera, jednak okazało się że nocą obowiązuje jedynie obsługa "na wynos". Zjadłem siedząc na ławce na zewnątrz w centrum handlowym Liverpool One, za dnia ciężko jest tędy przejść nie wspominając już o znalezieniu wolnej ławki. Teraz jednak było kompletnie pusto nie licząc paru pijanych imprezowiczów. Przed kolejną falą deszczu schowałem się na 26 stanowisku stacji autobusowej Liverpool One Bus St. Do tej chwili pamiętam tę pustkę, zimno oraz deszcz uderzający o szyby przystanku. Pogody ducha dodawały mi jedynie wspomnienia gorąca którego zaznałem we Włoszech, w szczególności z paru chwil spędzonych po obiedzie na schodach przed katedrą w Mediolanie.
    Pociąg do Manchesteru na który wykupiłem bilet przed lotem do Italii odjechał o czasie. Tak samo jak "nocny poimprezowy" pociag Manchester-Leeds.
W Leeds byłem tak jak zakładałem, parę minut po 5rano. Jeszcze krótka, 10minutowa podróż do Wakefield i będę na Manor Road!
Dotarłem cały, zdrowy, cholernie zmęczony ale jednocześnie przeszczesliwy.

piątek, 1 listopada 2013

Włochy, podsumowanie

To, co najbardziej zaskoczyło mnie w północnej części Włoch to różnice pomiędzy mieszkańcami Mediolanu a resztą. Spacerując po stolicy Lombardii odniosłem wrażenie, że wszyscy tu są strasznymi snobami (coś na wzór Warszawy). Natomiast mieszkańcy mniejszych miasteczek typu Bergamo są otwarci oraz uprzejmi. Jesli chodzi o ceny, również polecam Bergamo. Za produkt tej samej wartości płacisz 2razy więcej tylko dlatego że jesteś w Mediolanie. Mediolan to miasto, które warto zobaczyć chociaż raz, ale wracać warto jedynie do Bergamo.
     Mogę w 100% zagwarantować, że każdy kto przyjedzie tu chociaż raz, napewno będzie chciał tu wrócić!
Tak na koniec... Na lotnisku Orio obiecałem sobie, że jeszcze tu wrócę, zajęło mi to 3miesiące.

Bergamo 2

Rozkoszując się chwilą, w której spełnia się kolejne wielkie marzenie spacerowałem wzdłuż murów w stronę bramy Porta di S. Agostino. Widoki w tym miejscu były, są i będą dla mnie bezcenne. Wtedy pojawiło się w mojej głowie kolejne marzenie związane z tym miejscem. By zobaczyć panoramę miasta nocą. Czekałem na to jedynie pół roku. Jedynie, ponieważ na przyjazd tu zbierałem się ostatnich 6lat.
     Postanowiłem teraz wejść na najwyższy punkt Citta Alta, by jeszcze pełniej móc podziwiać to piękne miasto. Miejscem tym jest Torre della Rocca. 23-metrowa fortyfikacja jest idealnym punktem widokowym, bowiem roztacza się z niej panorama na Citta Bassa, Citta Alta oraz Alpy Bergamońskie. Każdy odwiedzający Bergamo, Ba! Każdy odwiedzający Północne Włochy nie może przegapić tego miejsca.
   Było już wczesne popołudnie, pora obiadowa. Skoro jadłem już prawdziwe włoskie spaghetti, teraz przyszła pora na kolejne danie kuchni włoskiej czyli na lasagne. Na górnym mieście znalazłem sympatycznie wyglądającą restaurację Donizetti, znajdującą się przy drodze pomiędzy stacją Funicolare a Piazza Vecchia. Właśnie tam postanowiłem zjeść swoją pierwszą w życiu lasagne, w której to zakochałem się od pierwszego kęsa. Lecz nim ją zamówiłem zdążyłem  pozytywnie zaskoczyć się cenami. W Bergamo jest 2razy taniej niż w pobliskim Mediolanie! Za smaczny, sporej wielkości obiad w postaci lasagnii oraz lampki lokalnego wina (produkowane z winogron rosnących na stokach Citta Alta) z przystawkami w postaci pieczywa zapłaciłem niecałe 20euro. W Mediolanie podobna przyjemność to ok 40 euro.
    W Bergamo wyjątkowe są nie tylko ceny, ale również życzliwość ludzi. Wszyscy na ulicach są uśmiechnięci oraz życzliwi w przeciwieństwie do mediolańczyków, których cechuje snobizm.
    W Bergamo również ciężko znaleźć tłumy turystów, ponieważ 90% osób odwiedzających Północne Włochy pędzi jedynie autostradą lub superszybkim pociągiem z Mediolanu do Wenecji, nie zauważając tej perły na mapie Włoch. Ale może to i lepiej...
    Drugą część mojego pobytu w Bergamo spędziłem w Citta Bassa, spacerując głównym deptakiem vialle XX Septembre- aleją 20 września. Nazwa głównego deptaku potwierdza tylko, że to miasto jest mi pisane ponieważ 20 września to dzień moich urodzin ;) Dolne miasto zdecydowanie różni się klimatem od starówki, wyraźnie czuć tu nowoczesność. Wielkimi krokami zbliżała się pora powrotu do Anglii.Na lotnisko Orio el Serio jechałem z ogromnym smutkiem.

niedziela, 27 października 2013

Bergamo 1

W Bergamo byłem chwilę przed południem. Na zwiedzanie miasta miałem jedynie 9godzin. W tym momencie spełniało się moje drugie największe marzenie życia! Byłem szczęśliwy jak nigdy przedtem. Nie chciałem oglądać miasta zza szyby autobusu więc postanowiłem spacerować główną ulicą dolnego miasta (Citta Bassa) pod stację kolejki górskiej ułatwiającej drogę na starówkę. Dobrze zrobiłem, ponieważ główny węzeł komunikacyjny centrum: Porta Nuova był zablokowany przez strajkujących studentów. Z Porta Nuova nie daleko już do dolnej stacji kolejki Funicolare Citta Alta.
        Dzieki kolejce nie zmotoryzowani mieszkańcy oraz wąska grupa turystów (o tym dlaczego wąska napiszę później) szybko mogą dostać się z dolnego miasta do malowniczego starego miasta osadzonego na skale, która stanowi początek Alp Bergamońskich. Podróż "retro" kolejką trwa 2.5min, wagonik kolejki wspina się wtedy 85m w górę.
  Z nowoczesnego Citta Bassa przeniosłem się do innej rzeczywistosci. Po ponad dwóch latach próbuje ubrać w słowa co czułem zaraz po wyjściu ze stacji Funicolare, lecz nie znajduję określeń by wyrazić to uczucie zachwytu.
Juz w gimnazjum zacząłem myśleć o tym miejscu, nie mając dokładnych map ani nawet zdjęć. Nie wiem skąd wzięła się fascynacja tym miejscem. Po prostu czułem że jest Bergamo jest zajebiste. Nie myliłem się. Uśmiech, pomimo zmęczenia zwiedzaniem Mediolanu i Chiasso nie schodził z mojej twarzy. Byłem w raju... Postanowiłem zabłądzić i bez mapy przespacerowac się wąskimi, stromymi uliczkami starówki. Po drodze widziałem centralny plac starego miasta (Piazza Vecchia) katedrę oraz budynek władz miejskich aż dotarłem do najpiękniejszego miejsca w Bergamo.
Miejscem tym są mury obronne z których roztacza się najpiękniejszy widok na dolne Bergamo. Wyobraź sobie, za Tobą mury starego średniowiecznego miasta a przed Tobą widzisz panoramę dolnego miasta z lotniskiem Orio el Serio w tle. Do tego ten orzezwiajacy ciepły  alpejski wiatr... Stojąc tak przy murku oddzielającym deptak od zbocza skały, nie wierzyłem w to co widzę. W najśmielszych snach nie sądziłem że może tu być tak pięknie! Dawniej do miasta można było dostać się jedynie przez 4 bramy. Jedna z nich znajdująca się najdalej na południe: Porta San Giacomo jest zdecydowanie najpiękniejsza. Droga do bramy od strony dolnego miasta wiedzie kamiennym wiaduktem a sama brama za dnia kremowo-biała nocą oświetlona jest na zielono-biało-czerwono (kolory włoskiej flagi)

Szwajcaria

Następnego dnia wcześnie rano (o 6:20) musiałem wyjechać metrem ze stacji Crocetta na pociag do Szwajcarii odjeżdżający z Milano Galibardi. Obawiałem się, że rano nie będzie miejsca gdzie mógłbym napić się cappuccino oraz zjeść coś na śniadanie. Okazało się jednak że pobliska kawiarnia "u starszego włocha" była otwarta od 5:30. Zjadłem więc rogalika i zapijajac go przepysznym cappuccino chłonąłem klimat tego miejsca. W tej maleńkiej kawiarence zwykle pijają jedynie stali lokalni klienci którzy pewnie mało mają do czynienia z rzeszami turystów odwiedzajacych Mediolan.
Do stacji metra czekał mnie jeszcze parominutowy spacer, jednak 2dni wcześniej zakupilem bilet uprawniający mnie do przejazdów wszystkimi środkami transportu na terenie miasta (5,50E za 48h bilet) więc szybko wskoczyłem do nadjeżdżającego leciwego tramwaju. Równie dobrze mógłbym przejść ten odcinek pieszo, jednak na skutek majowych upałów dzień wcześniej nabawiłem się odcisków na stopach podczas intensywnego zwiedzania miasta. Po dotarciu na Milano Galibardi (metrem z przesiadką na Centrale M2) szybko znalazłem swój pociag do przygranicznego szwajcarskiego miasteczka Chiasso. Jadąc pociągiem bałem się, jak skończy się ten dzień ponieważ przede mną był godzinny spacer po Szwajcarii, 12 godzin w Bergamo następnie wieczorny lot do Liverpoolu skąd pociąg do Wakefield miałem dopiero o 4 nad ranem. Wracając do szwajcarskiego epizodu... Na wizytę w Chiasso przeznaczyłem jedynie godzinę, ponieważ chciałem spędzić jak najwięcej czasu w mieście marzeń: Bergamo. Chiasso do którego jechałem, to miasteczko w którym dawniej znajdowało się szwajcarsko-włoskie przejście graniczne Chiasso-Como. Pomimo bliskości Włoch miasteczko zachowało swój szwajcarski klimat. Na deptaku zaraz po wyjściu z dworca uderzyła mnie cisza oraz ilość placówek bankowych, aptek, pracowni zegarmistrzow oraz kantorów... No tak! Szwajcaria- kraina banków i zegarków! Spacerując po miasteczku słuchałem piosenki zespołu Farben Lehre "Szwajcaria". W piosence padają słowa "ktoś powiedział o Szwajcarii, w tym kraju chce się żyć" Zgadzam się z tymi słowami! Na twarzach wszystkich ludzi widać było jedynie szczery uśmiech. Jak tu nie być szczęśliwym mieszkając w tak pięknym miejscu u podnóża Alp. 6/5/2011 w swoich pierwszych "zapiskach z podróży" napisałem "niebawem wrócę do Chiasso i nad przepiękne Lago di Como" Jak sobie obiecałem, tak zrobiłem... 3miesiące później wróciłem tu, nie sam. Po godzinnym spacerze wzdłuż deptaku do dawnego przejścia granicznego musiałem szybko wracać na pociąg z powrotem do Mediolanu na stacje Galibardi. Po godzinnej podróży byłem na miejscu, teraz powrót do metra na stację Centrale skąd o 11:20 jechałem do Bergamo

sobota, 26 października 2013

Milano part 2

         Chodząc po Galleria Vittorio Emanuelle znalazłem sympatycznie wyglądające miejsce o nazwie "Locanda del Gatto Rosso". Zamówiłem tam spaghetti, prawdziwe włoskie spaghetti przyrządzane w samym sercu Mediolanu! Zamiast sosu z torebki oraz mięsa do którego przywykłem jedząc "europejską" wersję dla leniwych dostałem makaron z rozdrobnionymi pomidorami posypany serem oraz świeżymi ziołami. Siła tkwi w prostocie! Do picia poprosiłem o lampkę dobrego lombardzkiego wina. W Italii do każdej lampki ich narodowego trunku otrzymujesz najczęściej przystawki w postaci śródziemnomorskiego pieczywa z dodatkiem rozmarynu oraz oliwek. Z tego co pamiętam obiad smakował mi jak żaden inny, idealnie ugotowany makaron "al dente", smaczne wino oraz sceneria w jakiej się znajdowałem... Na wprost mnie salony mody Gucci oraz Prada. Nieopodal restauracji w zachodniej części Galerii znajduje się mozaika przedstawiająca byka. Legenda głosi, że każdy kto obróci się na pięcie o 360stopni stojąc w miejscu przedstawiającym jego jądra będzie miał zapewnione szczęście na całe życie. Tak jak wszyscy turyści przechodzący przez Gallerie V.E. nie mogłem również nie spróbować! Link
         Korzystając z bliskości Duomo postanowiłem wejść schodami (dla leniwych dostępna winda) na dach katedry, który został udostępniony zwiedzającym. Widok z głównego dachu jak i sama droga na szczyt zapierają dech w piersiach. Cały dach katedry usiany jest ozdobami w postaci rzeźb oraz wieżyczek. Na szczycie dachu znajdują się figury świętych twarzami zwrócone w stronę miasta.
 Resztę dnia spędziłem spacerując po Muzeum Techniki oraz po Muzeum Leonarda da Vinci gdzie oglądałem replikę słynnego obrazu "Ostatnia wieczerza" Wieczorem błądziłem samotnie uliczkami starego miasta podziwiając Mediolan po zmroku.
        Jak już wiecie jestem podróżniczym szczęściarzem, tym razem udało mi się zobaczyć JEDYNY kurs specjalnego odświętnego tramwaju. Cały udekorowany był on białymi lampkami a wszystko to z okazji 150rocznicy zjednoczenia Włoch, swoją drogą podejrzewam, że to zasługa byka z Galleria V.E. Krótki filmik na którym udało mi się złapać tramwaj znajduje się tutaj. Tramwaj ten widziałem nie opodal zamku gdy byłem  w drodze pod katedrę i galerię, by zobaczyć plac nocą. Było warto. Widok nieomal zwalił mnie z nóg patrz tutaj. Gmach Katedry oraz Gallerii nocą za sprawą oświetlenia wygląda tak samo jak za dnia co wyróżnia je od pozostałych budynków znajdujących się przy Piazza del Duomo.

poniedziałek, 20 maja 2013

Milano part1

Na miejscu byłem około 1 w nocy. Zaplanowałem szybko się odświeżyć i iść spać aby rano wcześnie wstać i zwiedzać stolicę Lombardii. W nocy obudził mnie hałas w sypialni (zarezerwowałem łóżko w 30osobowym pokoju, lecz zascielone było tak czy tak tylko 6 łóżek). Przez chwilę zastanawiałem się czy czasem dalej nie śpię, ponieważ słyszałem szepty w języku polskim.. Rano okazało się że mieszkałem w pokoju z trzema polkami, które przyjechały tu z Łodzi. Jeśli ciągle śledzicie mojego bloga, pozdrawiam! Dziewczyny pomogły mi dobrą radą (gdzie warto pójść) mapami oraz przewodnikami po Mediolanie i Bergamo.
Wychodząc z hostelu zastanawiałem się gdzie pójść na dobre, niedrogie śniadanie. Nie musiałem długo szukać ponieważ tuż obok hostelu na Viale Regina Margherita trafiłem na małą kawiarenkę prowadzoną przez starszego włocha. Prawdziwa tradycyjna włoska kawa! Do cappucino zamówiłem również rogalika co okazało się początkiem śniadaniowej tradycji podczas każdej podróży na południe Europy. Nie ma bowiem nic przyjemniejszego niż cappucino z rogalikiem w gwarnej kawiarni do której bardzo rzadko zaglądają turyści. Po śniadaniu, metrem pojechałem na stację Duomo. Widok kompletnie pustego placu, przy którym znajduje się słynna katedra oraz Galleria Vittorio Emanuele, skąpanego w promieniach wschodzącego słońca na zawsze pozostaje w pamięci. Z placu udałem się do galerii w której mieszczą się butiki najważniejszych włoskich projektantów. Bezpośrednio obok galerii (północne wyjście) znajduje się najsłynniejsza opera Europy: La Scala oraz pomnik Leonarda da Vinci. Kolejnym przystankiem byla dzielnica Montenapoleone oddalona 10min spacerem od La Scali. Montenapoleone to miejsce gdzie obok siebie znajdują się domy mody wszystkich największych włoskich projektantów. Od Gucciego po Diora, D&G itp... Jest to prawdziwe serce europejskiej stolicy mody. Jako że zaczęło robić się ciepło postanowiłem odpocząć w cieniu drzew w pobliskim parku Gardini Pubblici. Park nie różni się zbytnio od swoich odpowiedników w innych wielkich miastach, jednak orzezwiajace powietrze nad stawami pozwala zapomnieć chociaż na chwilę o upale. Po odpoczynku przyszła pora na Cimenterio Monumentale. Nigdy nie pomyślałbym o zwiedzaniu cmentarza, ale za sprawą dziewczyn z hostelu postanowiłem zaryzykować. Opłacało się! Na cmentarzu pełno było nagrobków wyglądających jak dzieła sztuki. Figury aniołów, wszystkich świętych, kapliczki będące dziełami sztuki oraz wspaniale zadbany park. Warto zaryzykować i spędzić tu chociaż parę chwil. Kolejnym przystankiem był zamek Castello Sforzesco. Zamek przyznaję piękny, jednak nie ma tam zbyt wiele atrakcji. Przypadkiem trafiłem na Aquario znajdujące się nieopodal zamku. Za darmo możemy tu schronić się przed upałem a przy okazji można podziwiać egzotyczne okazy ryb. Zbliżała się pora obiadu, postanowiłem więc wrócić pod Duomo aby tam znaleźć dobrą włoską restaurację. 

niedziela, 19 maja 2013

Największe marzenie

Swoją podróż rozpocząłem wczesnym rankiem w środę 4 maja 2011 (to tylko 2 lata a tyle się działo)..
Zazwyczaj moja droga na brytyjskie lotniska rozpoczyna się trasą Wakefield-Leeds. Tym razem nie było inaczej. Dzięki promocjom oferowanym przez przewoźników (National Express, Transpennian Express) bardziej opłaca się kupić bilet z Leeds niż bezpośrednio z Wakefield. Na lotnisko Orio al Serio leciałem z Liverpoolu. Teraz po takim czasie nie pamiętam juz wszystkich szczegółów wyprawy więc pomagam sobie czytając to co napisałem będąc we Włoszech. 
Po lądowaniu w Bergamo byłem szczęśliwy ponieważ spełniało się moje największe marzenie. Nim dostałem się do centrum miasta musiałem znaleźć autobus miejski jadący w kierunku Porta Nuova. Nie było to dla mnie wielkim problemem ponieważ Orio al Serio nie jest dużym portem lotniczym. Pierwszy widok jaki zobaczyłem po wyjściu z autobusu przy stacji kolejowej F. S. Bergamo utkwił w mojej pamięci na zawsze. Gdy myślę o pierwszych chwilach w Bergamo mam przed oczami długą aleję Vialle Giovanni XXIII na końcu której góruje usadzone na skale cudownie oświetlone stare miasto z bramą Porta San Giacomo oświetloną na zielono - biało - czerwono. To o czym tyle czytałem myślałem i planowałem pół życia mam teraz przed sobą. Na przyjemność spaceru po Bergamo nocą musiałem czekać pół roku kiedy to wróciłem tu podczas podróży życia Barcelona-Bergamo. Na spacer po dolnym mieście (Bergamo Bassa) miałem ok 30 min, musiałem się spieszyć aby zdążyć na pociąg do Mediolanu. Bilety na pociąg kupiłem online więc nie musiałem martwić się o to że nie uda mi sie kupić go na miejscu. Podróż pociągiem trwa ok godziny, podczas całej podróży nikt nie sprawdzał biletów. Na stacji Milano Centrale byłem około północy. Zastanawialem się wtedy tylko do której godziny kursuje metro. Na szczęście udało mi się złapać jeden z ostatnich pociągów pomarańczowej linii M3 San Donato. Wysiadłem na stacji Crocetta, teraz musiałem znaleźć Zebra Hostel uzbrojony jedynie w mapę.