Blog ten stworzyłem by ukazać wszystkim, że marzenia się spełniają. Nawet te najskrytsze. Chciałbym pokazać wszystkim, że chcieć to móc. Wystarczy tylko odrobina dobrych chęci. Na wszystkie podróże zapracowałem sam na magazynie w Anglii


środa, 26 stycznia 2011

Barcelona dzień 1

Po opuszczeniu terminalu zacząłem szukać autobusu, który zawiezie mnie do centrum miasta oddalonego o ok pół godziny jazdy. Bez trudu odnalazłem właściwy środek transportu i dostałem się do centrum. W drodze, gdy po raz pierwszy spotkałem się z barcelońską architekturą byłem tak zachwycony, że nie wiedziałem już czy to jawa czy sen. Po dotarciu na Piazza Catalunya (czyli w samo centrum Barcelony) postanowiłem jak najszybciej wymienić funty na euro, znaleźć Mediterranean Hostel i wyruszyć poznać to wyjątkowe miasto. Lecz najpierw musiałem dostac się do hostelu, który znajdował się przy stacji metra Giron. Ja z czystej chęci realnego kontaktu z katalońską ulicą wyruszyłem pieszo. Droga do 335 Disputacio str. była dla mnie pełna westchnień nad tym co widzę. Budynki niczym z obrazów Salvadora Dali, ogromne fontanny oraz przepiękne hiszpanki. Dotarcie do hostelu zajęło mi ok 15 minut. na miejscu zostałem serdecznie przywitany przez recepcjonistę, który oprowadził mnie po hostelu pokazując salę komputerową (z której nie miałem zamiaru korzystać) oraz mój pokój. W pokoju tym, prócz mnie mieszkało jeszcze 9 osób, które w czasie mojego kwaterowania korzystały z uroków Barcelony. Po wrzuceniu wszystkich rzeczy do szafki na kluczyk ruszyłem zdobywać stolicę Katalonii zabierając ze sobą jedynie 20 euro oraz dowód osobisty. Z racji tego, że temperatura w Barcelonie we wrześniu nie spada poniżej 20 stopni Celsjusza (nawet w nocy) postanowiłem, że to cudowne miasto będę zwiedzał w klapkach. Do miasta wyruszyłem około 20.00. tym razem nie na pieszo, lecz metrem ze stacji Giron oddalonej od hostelu o 2minuty spaceru. W metrze zakupiłem tygodniowy bilet i czekałem na najbliższy pociąg do Piazza Catalunya. Na stacjach barcelońskiego metra, nawet pomimo zorganizowanej klimatyzacji jest strasznie gorąco. W przeciwieństwie do wnętrza pociągów, gdzie jest bardzo przyjemnie. Drzwi do wagoników metra trzeba otwierać przez obrót klamki, co było dla mnie pewnego rodzaju nowością. Tak więc gdy nadjechał skład czekałem aż otworzą się drzwi, i gdyby nie uprzejmy hiszpan musiałbym pewnie czekać na kolejny pociąg. Czekanie jednak nie trwałoby długo, ponieważ pociągi w późny sobotni wieczór kursują bardzo często. Metrem musiałem pokonać dość krótki odcinek pomiędzy stacją Giron a Passeig ge Gracia, jednak przez ten czas zdołałem podsłuchać rozmowę dwóch Hiszpanów. Podejrzewam, że nie mówili oni po hiszpańsku, lecz w ich lokalnym dialekcie jakim jest kataloński. Możecie mi wierzyć na słowo. Język kataloński to najbardziej melodyczny język na świecie! Polecam posłuchanie tego języka za pośrednictwem strony internetowej Radia Catalunya. Po dotarciu na Passeig de Gracia postanowiłem odbyć spacer głównym deptakiem miasta, czyli Las Ramblas. Ulica ta, jak przystało na reprezentacyjną arterię Barcelony była pełna ludzi. Bardzo ciężko było przeciskać się między ludźmi podziwiając jednocześnie piękno tej niezwykłej ulicy. Mniej więcej w połowie ulicy prowadzącej z Piazza Catalunya do portu postanowiłem coś zjeść, a jako że Rambla znajduje się w samym centrum miasta to nie było dla mnie problemem znalezienie czegoś interesującego. Wybrałem restaurację La Poma. Wystrój tej restauracji był dość nowoczesny, jednak hiszpański klimat nadawały temu miejscu liczne fotografie oraz wielki piec służący do wypieku pizzy. W tej jak się okazało po cenach dość ekskluzywnej restauracji zamówiłem pizze Margerite oraz sok pomarańczowy. Kelner zaproponował mi sok ze świeżych owoców, lecz ze względu na cenę wybrałem zwykły. Mimo to hiszpański zwykły sok jest nieporównywalnie lepszy od polskiego soku ze „świeżych” pomarańczy. Pizza jak na swoją cenę nie zachwyciła smakiem, po zjedzeniu i zapłaceniu rachunku wraz z napiwkiem ruszyłem w kierunku morza Śródziemnego idąc Las Ramblas. Na końcu Ramblas czekała na mnie kolumna z Krzysztofem Kolumbem na szczycie, jednak ja chciałem czym prędzej znaleźć się na plaży, więc kontynuowałem mós spacer. Po drodze minąłem również termometr który o 21.15 wskazywał +21o. Na plaży znalazłem się 15 minut później, przyjemna lekka bryza orzeźwiała powietrze. Morze było bardzo spokojne, więc postanowiłem zamoczyć stopy aby schłodzić je po ciężkim dniu. Wbrew pozorom woda w morzu wydała mi się zimna, przypominała temperaturą tą z naszego Bałtyku. Jednak nie zrażając się tym szedłem wzdłuż brzegu. Gdy dotarłem do Port du Olympic postanowiłem zawrócić, wracałem już jednak szerokim bulwarem przy którym znajdowały się zasadzone w rzędach palmy. Wracając do hostelu postanowiłem po drodze zobaczyć zabytkowe stare miasto. Dotarłem więc na Placa de Sant Jaume, gdzie znajduje się siedziba władz miasta. Do Hostelu wróciłem dość wcześnie bo około północy. W pokoju nie byłem jednak sam. Poznałem wtedy moich włoskich współlokatorów oraz sympatyczną Nowozelandkę Jenny, z którą to szybko się zaprzyjaźniłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz