Blog ten stworzyłem by ukazać wszystkim, że marzenia się spełniają. Nawet te najskrytsze. Chciałbym pokazać wszystkim, że chcieć to móc. Wystarczy tylko odrobina dobrych chęci. Na wszystkie podróże zapracowałem sam na magazynie w Anglii


środa, 26 stycznia 2011

London

Wyjeżdżając do Londynu miałem zaplanowaną każdą wolną chwilę, lecz jak się później okazało moje plany musiały zostać nieco zmodyfikowane. Jak przystało na samotnego podróżnika musiałem zaopatrzyć się w mapę miasta, co zrobiłem jeszcze w Wakefield. W drodze do stolicy Wielkiej Brytanii zacięcie studiowałem mapę szukając miejsc wartych odwiedzenia. Londyn przywitał mnie ogromnym hałasem, wielką liczbą ludzi (mimo, że była to już godzina 21, co w angielskich warunkach jest porą wyjątkowo późną). Nim udało mi się ustalić moją pozycję na mapie minęło około 15minut po czym ruszyłem w stronę Big Bena. Po drodze widziałem również słynne Opactwo Westminster. Big Ben ujrzałem około 21.30. W pierwszej chwili, gdy ujrzałem najsłynniejszy zabytek Londynu, byłem nieco zawiedziony oświetleniem zegara. Pomimo że Londyn to tak wielkie miasto, śmiało mogę przyznać, że miasto to nie jest nadzwyczaj oświetlone w przeciwieństwie do wielu miast kontynentalnej Europy. Fason, jeśli chodzi o nocne iluminacje podtrzymuje jedynie budynek brytyjskiego parlamentu oraz Big Ben (jedynie od strony Tamizy!). Nie mogłem oczywiście pozostawić tego miejsca bez fotografii. Jako że chciałem mieć jakąkolwiek pamiątkę z tego miejsca postanowiłem poprosić małżeństwo z Niemiec o wykonanie fotografii. Para ta była nieco zdziwiona tym, że o fotografię prosi ich polak w Wielkiej Brytanii mówiący po niemiecku.
Po wykonaniu paru fotografii postanowiłem wybrać się pod London Eye, by z bliska zobaczyć ogrom tej konstrukcji. Po chwili zachwytu kontynuowałem swoją podróż bulwarem biegnącym wzdłuż Tamizy. Szedłem w dół rzeki w stronę Embankment, a następnie na Picadilly Circus by tam zobaczyć życie wielkiego Londynu nocą. Widok był niesamowity. Setki, jak nie tysiące ludzi podążały przez centralny plac miasta, który oświetla ogromny ekran reklamujący Coca-Colę. Pośrodku placu znajduje się fontanna wokół której zbierały się grupy młodzieży oraz ludzi wszelkiego rodzaju kultur. Na Picadilly Circus rozpocząłem poszukiwania sklepu z pamiątkami. Znalazłem niedaleko sklep prowadzony przez pakistańskich emigrantów i zakupiłem tam (legendarne) śnieżne jajeczko oraz parę widokówek. Z Picadilly przespacerowałem się na Leicester Square, gdzie znajdują się najlepsze kluby, kina oraz kasyna Londynu. Cały ogromny plac był wypełniony ludźmi. Taki widok robi wrażenie.
Kolejnym przystankiem był Millenium Bridge. Słynny bujający się most. Kontynuując spacer wzdłuż Tamizy dotarłem do Tower Bridge po przejściu którego dotarłem do dzielnicy czarnoskórych: East London. Była północ. Możecie wyobrazić sobie co czułem idąc sam ulicą, widząc grupki czarnoskórych, pijanych młodych ludzi. Jako że nie należę do człowieka lubiącego ryzyko wolałem omijać ich szerokim łukiem. Około 1.30 dotarłem do miejsca, które dla mnie jako dla geografa było bardzo ważnym punktem wyprawy. Chodzi o Greenwich Park i królewskie obserwatorium, które wyznacza południk 0o. jednak ku mojemu niezadowoleniu park ten był zamykany na noc. Otwierano go dopiero o 8 rano. Tak więc postanowiłem dostać się do City. Lecz tym razem pociągiem, nie na pieszo. Okazało się, że pociągi kolejki podmiejskiej oraz metra NIE KURSUJĄ W NOCY, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem w jednym z największych miast Europy. Nie wiedząc co robić dalej (była 2.00 w nocy) postanowiłem poszukać przystanku autobusowego. Po ok. pół godziny znalazłem przystanek z autobusami kursującymi do centrum miasta. Na piętrowy, czerwony, londyński autobus czekałem ok 30 minut. W międzyczasie widziałem grupy chuliganiących murzynów, co potęgowało strach. Gdy przyjechał autobus okazało się, że jest to Scania „made in Poland”. Od razu zrobiło mi się lepiej. Siedziałem w końcu w autobusie wyprodukowanym w Słupsku, który wywiezie mnie z tego przerażającego miejsca. Po przyjeździe do centrum powróciłem na Leicester Square, gdzie przeżyłem szok. Prócz pracowników porządkujących plac widziałem jedynie parę mocno pianych osób. Było to dla mnie bardzo dziwne, ponieważ nie sądziłem że sobotnia noc w Londynie cichnie tak szybko. Zacząłem robić się senny oraz zrobiło mi się zimno, więc rozpocząłem poszukiwania miejsca by napić się kawy, usiąść i odpocząć. Znalazłem MC Donald's, który mieścił się niedaleko Picadilly. Okazało się, że będzie on otwarty dopiero od godziny 5.00 (w centrum Londynu nie ma Mc Donalds'a czynnego 24h!!). Przez godzinę błądziłem ulicami w centrum miasta czekając na upragnioną 5.00. pod Maka wróciłem ok 4.30. prócz mnie czekał tam też azjata uzbrojony w aparat. Na otwarcie czekaliśmy do ok 5.15. Po otwarciu zamówiłem sobie kawę oraz kanapkę. Była to moja 1 kawa w życiu. Zaraz po wypiciu jej, moja senność ustąpiła. Chwała wynalazcom kawy! Popijając zbawienny dla mnie napój opracowałem nową wersję planu na zaczynający się dzień w Londynie.
O godzinie 6.00 byłem już pod Big Benem, ponieważ chciałem usłyszeć bicie legendarnego zegara znanego na całym świecie. Bicie dzwonów Big Bena, wschód słońca na moście nad Tamizą oraz samoloty podchodzące jeden za drugim do lądowania to scena której na pewno nie zapomnę do końca życia. Po tej przepięknej scenie ruszyłem na autobus, który zawiózł mnie na Greenwich. O tej porze było tu bardzo cicho. Ucieszyłem się widząc otwartą bramę parku, przyspieszyłem kroku by czym prędzej znaleźć się na południku, który wyznacza czas na świecie. Samo obserwatorium było niestety zamknięte, lecz linia południka 0o była bardzo wyraźnie oznaczona nawet poza terenem obserwatorium. Dyskomfort z powodu zamknięcia obserwatorium wynagrodził mi za to widok rozciągający się z pobliskiego punktu obserwacyjnego. Widać z niego było wyraźnie dzielnicę drapaczy chmur oraz city. Schodząc ze wzniesienia na którym znajduje się obserwatorium spotkałem bardzo przyjacielsko nastawione wiewiórki, które podbiegały do mnie z myślą, że coś dostaną. Na ich nieszczęście nie miałem przy sobie nic do jedzenia. Jedynie papiery, które posłużyły mi za wabik na wiewiórki, by podeszły na tyle blisko abym mógł je sfotografować. Wiewiórki te były bardzo oswojone ponieważ bez skrupułów podbiegły do mnie i zabrały kawałki papierków oraz drobne gałązki które mogłem im zaoferować. Z Greenwich wróciłem autobusem do stacji metra Waterloo. Na tejże stacji pierwszy raz w życiu odbyłem podróż tym niesamowitym środkiem komunikacji miejskiej. Londyńskie metro ma podobno swój niepowtarzalny klimat. Muszę się z tym zgodzić. Takiego zapachu nie spotkałem nigdzie indziej na świecie. Muszę zaznaczyć, że zapach ten jest bardzo przyjemny! Nie spotkałem się z takim zapachem nigdzie indziej, więc nie potrafię tego niestety porównać do czegoś dobrze nam znanego. Pierwszym celem podczas podróży metrem była stacja King Cross gdzie poszukiwałem legendarnego peronu 9 i ¾, lecz niestety z powodu remontu cały peron 9 i 10 były zamknięte. Jako że była już godzina 10.00 postanowiłem udać się na London Eye. W cenie odbycia podróży nad Londynem mogłem również zobaczyć film reklamujący London Eye w 5D (3D+śnieg, płomienie). Ten krótki seans prawie zwalił mnie z nóg. To po prostu trzeba zobaczyć, a to był dopiero przedsmak tego co nadchodzi. Około 11 byłem już w kapsule zmierzającej w górę. Widoki są niesamowite. Polecam podróż London Eye każdemu, kto wybiera się do stolicy Wysp Brytyjskich. Po wizycie na L E strasznie głodny pojechałem zobaczyć Millenium Bridge za dnia. Muszę przyznać, że w dzień prezentuje się on znacznie bardziej okazale. Po przejściu Millenium br. udałem się do Tate Modern. Czyli do galerii sztuki nowoczesnej, która dla mnie i dla mojego pustego żołądka okazała się zbyt nowoczesna i niezrozumiała. Jedyne co zapamiętałem z Tate to kompozycja polskiej artystki przedstawiająca greckiego boga stojącego nad stertą ubrań oraz The Three Dancers Pabla Picassa. W celu zaspokojenia głodu musiałem udać się do restauracji Mc Donald's lecz nie było to takie łatwe. Pytałem wielu osób jak tam trafić, lecz każdy udzielał mi innej informacji. Po żmudnych poszukiwaniach w końcu mi się udało. Po zaspokojeniu potrzeb fizjologicznych wyruszyłem do brytyjskiego muzeum narodowego. Byłem tak bardzo zmęczony, że oglądanie niezwykłych eksponatów było dla mnie bardzo nużące, tak więc tylko dzięki mojemu aparatowi cyfrowemu marki Viwitar (kupionemu za 15funtów) mogę teraz podziwiać to, co widziałem w tym przeogromnym budynku. Po wyjściu musiałem odpocząć i zaczerpnąć tchu na schodach wspaniałego gmachu muzeum. Odpoczywałem tam razem z wieloma turystami, którzy również chcieli zobaczyć na własne oczy często bardzo niezwykłe eksponaty w postaci mumii, popiersi egipskich faraonów oraz antycznych rzeźb. Po opuszczeniu terenu muzeum udałem się do pobliskiego sklepu w celu kupna długopisu, by wypełnić i wysłać kartki pocztowe, co zrobiłem w pobliskim Mc Donaldzie. Było już popołudnie, więc postanowiłem odwiedzić najbardziej luksusowy dom handlowy na świecie. Mowa oczywiście o Harrods'ie. Na miejscu postanowiłem znaleźć prezent urodzinowy dla mojej najlepszej przyjaciółki. Kupiłem wtedy czekoladki z belgijskiej czekolady w ozdobnej puszeczce z wytłoczoną sylwetką Harrods'a.
Wychodząc z tego ociekającego luksusem miejsca zwróciłem uwagę na oryginalne wystawy sklepowe w których to znajdował się między innymi fortepian z kaset magnetofonowych czy sukienka ze spinaczy do bielizny. Z Harrods'a udałem się do Hyde Parku gdzie postanowiłem zobaczyć miejsce w którym rok wcześniej startował Tour de France. Chciałem również usiąść na ławeczce i odetchnąć świeżym powietrzem nad brzegiem The Serpentine, lecz moje plany pokrzyżowała pogoda. Z chwilą gdy usiadłem na ławeczce rozpoczęło się prawdziwe brytyjskie oberwanie chmury. Niczym prawdziwy turysta desperat szedłem przez zachodnią część City na spotkanie z królową Elżbietą. Do Buckingham Palace doszedłem cały przemoczony i zachwycony tym co widzę. Plac przed rezydencją królowej zapiera dech w piersiach. Złota brama (Canada Gate), wspaniała fontanna przy której zdjęcie zrobiła mi sympatyczna japonka. Wrażenie robi też The Mail; czyli aleja wiodąca od pałacu w kierunku Trafalgar Square. Podczas wizyty przy rezydencji rodziny królewskiej zawiodłem się, ponieważ nie było możliwości by stanąć oko w oko ze słynnymi niemymi strażnikami jej królewskiej mości. Przedostatnim punktem mojej londyńskiej przygody były wieżowce w dzielnicy City. Najważniejszym wieżowcem, który chciałem zobaczyć był 30 St Mary Axe (tzw. korniszon) w pobliżu tego oryginalnie wyglądającego budynku znajdują się też bardzo wysoki Heron Tower oraz budynek Loyds'a. Z 30 St Mary Axe wiąże się ciekawa historia. Otóż przed budynkiem poznałem bardzo sympatyczną parę polaków. Lena i Mariusz, których serdecznie pozdrawiam. Z największą przyjemnością zrobili mi zdjęcie przy budynku, który uważam za symbol nowoczesnego Londynu (mowa o 30st.). Opowiedzieli mi również swoją brytyjską historię. Musicie wiedzieć, że każdy polak na wyspach ma swoją niepowtarzalną historię związaną z wyjazdem na wyspy. Ostatnim punktem wyprawy był Regent's Park położony malowniczo na West End. Wizyta w tym parku była dla mnie kojącym doświadczeniem po blisko 22godzinach na nogach. W tym miejscu mogłem w końcu zwolnić i rozmyślać nad tym jak właściwie funkcjonuje ten ogromny organizm miejski. Doszedłem do wniosku, że przyjemnie byłoby mieszkać w mieście takim jak Londyn. Można tu znaleźć wszystko. Mieszkańcy mają szerokie możliwości rozwoju, po pracy mogą odpocząć w jednym z wielu parków. W Londynie latem każdy znajdzie odrobinę orzeźwienia w jednej z wielu wspaniałych fontann rozsianych po całej metropolii... Wracając do Regent's Park. Znalazłem w tym miejscu wspaniały ogród różany. Pomimo późnego lata mogłem tam zobaczyć wiele przecudownych odmian róż. W Regent's Park istnieje również ogród japoński, w którym udało mi się trafić na japońską rodzinę. Niby nic niezwykłego. Lecz sceneria i ich twarze wyglądały niczym prosto z horroru. Czekałem tylko aż zza ich pleców wyfrunie jakaś zjawa, lecz ku mojemu rozczarowaniu nic takiego się nie stało. Swoją drogą z perspektywy czasu uważam, że ta myśl o horrorze była skutkiem zmęczenia. Po opuszczeniu Regent's Parku udałem się pod Big Bena aby się z nim pożegnać. Wracając z Londynu byłem z siebie nadzwyczaj dumny, ponieważ wytrzymałem dzielnie ponad 24godziny intensywnego zwiedzania stolicy Wielkiej Brytanii. Żałowałem jedynie tego, że nie starczyło mi czasu na to, by zobaczyć słynne China Town. O tym co przegapiłem dowiedziałem się dopiero w Polsce, a mowa o głównej, handlowej ulicy Londynu: Oxford Street.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz