Blog ten stworzyłem by ukazać wszystkim, że marzenia się spełniają. Nawet te najskrytsze. Chciałbym pokazać wszystkim, że chcieć to móc. Wystarczy tylko odrobina dobrych chęci. Na wszystkie podróże zapracowałem sam na magazynie w Anglii


środa, 26 stycznia 2011

lot do Barcelony!

Podczas długich wrześniowych dni w Wakefield (cały wrzesień pracowałem na nocnej zmianie) rozmyślałem o tym, co zrobić z ostatnim tygodniem mojego pobytu w Anglii. Ostatni tydzień miałem wolne, aby móc odebrać należne mi wynagrodzenie za ostatnie 7 dni pracy. Miałem różne pomysły na temat spędzenia tegoż tygodnia. Początkowo myślałem o wycieczce organizowanej przez biuro podróży, lecz ceny takich wyjazdów nie były zachęcające. Sam nie wiem skąd pojawił się pomysł zorganizowania czegoś samemu. Czyli samodzielnie kupić bilet na lot i zarezerwować nocleg w hostelu. Początkowo planowałem wyjazd na Cypr lub do Grecji. Jednak z powodu zbyt krótkiego terminu do odlotu ceny podróży były krótko mówiąc mało konkurencyjne. Pewnego dnia znalazłem ciekawą ofertę na lot do Barcelony. Po wyszukaniu w internecie ofert hosteli podjąłem decyzję. LECĘ DO BARCELONY!! Przygotowania tradycyjnie rozpoczęły się od kupna mapy i żmudnego zastanawiania się nad tym co warto zobaczyć. Planów było bardzo dużo, więc postanowiłem lecieć do Hiszpanii na całe 6 dni. Okres od rezerwacji do dnia odlotu był najdłuższym okresem podczas całego pobytu na wyspach. Lecz w końcu nadszedł 19 września 2010. Tego dnia najbardziej bałem się kontroli na lotnisku oraz tego, że czegoś zapomniałem. Jednak wszystko było w najlepszym porządku. Odprawa trwała ok. 5minut. Później musiałem już tylko cierpliwie czekać na lot. Lot rozpoczął się spokojnie, jak każdy. Lecz nad południową Francją sytuacja zmieniła się o 180o, na pokładzie samolotu starsza Pani doznała ataku serca. Na skutek tego piloci byli zmuszeni lądować awaryjnie na lotnisku w Tuluzie. Pamiętam ten strach gdy spokojnie siedziałem sobie na swoim miejscu, a pilot nagle zakomunikował, że musimy awaryjnie lądować. Możecie mi wierzyć lub nie, ale miałem już wtedy najgorsze wizje przed oczami, dopiero gdy stewardessa wyjaśniła wszystkim co się stało, poczułem ulgę. Im bliżej byliśmy lądowania tym wyraźniej było widać spaloną słońcem suchą ziemię koloru pomarańczowego w okolicach Tuluzy. Po wylądowaniu ogromne wrażenie zrobiła na mnie główna siedziba koncernu Airbus. Widziałem również na własne oczy, jak w powietrze wzbijał się ogromny Airbus BELGUA. Francuskie służby celne bardzo ociągały się z wypuszczeniem nas z samolotu. Trwało to około pół godziny nim mogłem poczuć ciepłe zwrotnikowe powietrze. Ciepło panujące na południu Europy jest niesamowite. Niczym nie przypomina naszych polskich upałów. Tamto ciepło jest po prostu przyjemne. Jako geograf mam na to wytłumaczenie. Francja i Hiszpania znajdują się w strefie klimatu zwrotnikowego-morskiego, który sprawia, że klimat tam jest znacznie bardziej komfortowy. Wracając do Tuluzy, po wyjściu z samolotu zostaliśmy wraz z innymi pasażerami zapakowani do 3 ciasnych autobusów w których to klimatyzacja nie nadążała z obniżeniem temperatury. W autobusie spędziłem około 30 minut. Po wyjściu z autobusu (co jest dla mnie kompletną paranoją) musieliśmy wszyscy udać się do kontroli bezpieczeństwa gdzie w kolejce straciłem niecałe pół godziny. Po przejściu do hali odlotów usłyszałem komunikat, aby pasażerowie lotu do Barcelony udali się do bramki. I tak zakończyła się moja francuska przygoda. Po powrocie do samolotu start odbył się bez żadnych problemów. Krajobrazy za oknem przyprawiały o zawrót głowy. Wyobraźcie sobie lot nad spalonymi słońcem Pirenejami. Za górami rozciągał się z okna przepiękny krajobraz hiszpańskiego Costa Brava. Morze Śródziemne przywitało mnie swoim powalającym z nóg błękitem. Gdy poczułem że zaczynamy lądowanie wiedziałem, że raj jest coraz bliżej. Po lądowaniu w Barcelonie powietrze wydało mi się znacznie bardziej przyjazne niż w Tuluzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz